Zimbabwe 2018

W zeszłym roku pisałem o tym, że w Zimbabwe jest bez zmian. Dzisiaj, rok po przewrocie wojskowym, pół roku po wyborach i zmianie prezydenta, mogę spokojnie powiedzieć, że zmiany są. Niestety nie są to zmiany na lepsze. Upadająca gospodarka kraju upada jeszcze szybciej i niemal na każdym kroku widać znamiona kryzysu. Od zeszłego roku ceny wzrosły. Na niektóre towary dwu – trzykrotnie. Półki sklepowe wydają się nadal pełne, jednak widać wyraźnie, że asortyment towarów jest mniejszy niż jeszcze rok temu. Banki nadal oblegane są każdego ranka przez ludzi pragnących wypłacić pieniądze, jednak wypłacać można tylko ograniczoną ilość. Na rynku nie ma wystarczającej ilości pieniądza, więc rząd emituje bondy – odpowiednik bonów Narodowego Banku Polskiego, które niektórzy z nas pamiętają z PRL. O ile jednak w zeszłym roku przelicznik między bondem a dolarem wynosił 1 do 1, to obecnie jest to 3,5 do 1. Oczywiście na czarnym rynku. W sklepie gdy zapłacicie dolarami, wydadzą wam w bondach, których nigdzie poza Zimbabwe nie wymienicie. Na stacjach benzynowych są gigantyczne kolejki, które znów możemy pamiętać ze schyłku PRL. Pod warunkiem, że w ogóle jest paliwo. Niekiedy zdobycie go wymaga przejechania dziesiątków kilometrów i stania wiele godzin w kolejkach. To oczywiście rodzi zjawisko czarnego rynku, na którym można nabyć paliwo po cenach dwukrotnie wyższych niż na stacjach benzynowych. W Harare odbywają się protesty. Chyba tylko anielska cierpliwość i w gruncie rzeczy pokojowe usposobienie mieszkańców powoduje, że nie zamieniły się jeszcze w rozruchy.

Targ pod Mutare, stolicą prowincji Manicaland.

Popularna w całej Arfyce przekąska – grillowana kukurydza, sprzedawana na targu.

Kukurydzę podaje się zawiniętą w liście, posypaną solą.

Dość popularne są robaki mopani, larwy motyli, jadane w całej południowej Afryce. Szczerze mówiąc, mi nie smakowały ale co kto lubi.

Ręcznie lepione naczynia gliniane. To jest prawdziwe afrykańskie rękodzieło, w przeciwieństwie do figurek sprzedawanych na straganach dla turystów, które niekiedy sprowadzane są z Azji.

Na samych straganach nie widać specjalnie kryzysu, choć sprzedających jest więcej niż klientów.

Mężczyzna ze zdjęcia zaczepił mnie bym zrobił mu zdjęcie z żoną. Żona, w stylowej, futrzanej czapce przywodzącej na myśl raczej wschodnią Europę nie zaś południe Afryki, zawstydziła się i odwróciła. Facet z szerokim uśmiechem na ustach przytulił ją, bym mógł zrobić zdjęcie. Cała sytuacja wydała mi się wzruszająca…

Dzieciaki w Zimbabwe (i właściwie całej Afryce) noszone są właściwie zawsze na plecach. Dziewczynki od bardzo młodego wieku są w tym wprawiane, nosząc swoje rodzeństwo. Zawsze fascynuje mnie, że te dzieciaki na plecach kompletnie nie przeszkadzają kobietom w ich codziennych zajęciach. A do tego prawie wcale nie płaczą…

Starsze dzieciaki są zawsze chętne do pozowania.

Tradycyjne domy, kryte trzcinową strzechą są podstawową formą budownictwa na wsi. Dodajmy jeszcze brak prądu, brak bieżącej wody i toalety z dziurą w podłodze. Nie dla każdego umycie rąk pod kranem we własnej łazience jest oczywistością.

Domy budowane są z cegły wypalanej lokalnie, w piecach kopcowych.

I tak najbardziej lubię te okrągłe domy…

Łazienka jest na zewnątrz. Niekiedy w tym celu wykorzystywane są toalety – gdy potrzebna jest większa intymność.

Zdobycie wody jest nieco bardziej skomplikowane niż u nas. Zamiast odkręcenia kurka w łazience, potrzeba nieco pracy przy studni.

Domy bywają oddalone od studni na znaczną odległość. Zdobycie wody jest więc niekiedy całą wyprawą, która wymaga zabezpieczenia odpowiednich środków transportu.

Jest przy studni także miejsce dla zwierzaków.

Najwięcej można tu spotkać dzieciaków.

Ich kreatywność w wykorzystywaniu różnych materiałów, głównie opakowań i butelek, w tworzeniu zabawek, nieustannie mnie zdumiewa.

Zawsze chętnie pozują.

c.d.n.

Zimbabwe – fauna

W zeszłym roku były zdjęcia zwierzaków z rezerwatu Nakuru w Kenii, dzisiaj z prywatnego rezerwatu koło Victoria Falls oraz kilku innych miejsc w Zimbabwe, gdzie akurat udało mi się coś „ustrzelić”.

Najpopularniejsze w okolicy Impale. To akurat dziewczynki i młode…

Urocze zwierzątka…

Dla impalowych chłopców życie to niekończąca się walka, w której rywalizują o miejsce w hierarchii. Jak wśród ludzi…

A jak się nazywa taka nakrapiana antylopa?

Żyrafa.

Tutaj z ptakiem na głowie. To podobno dość dorosły osobnik. Znaczy się – ta żyrafa (ten żyraf) jest dorosła, a nawet dość stara. A ptak to nie wiem…

Żyrafy mają piękne oczy, z długimi rzęsami, niczym u kobiety…

Tutaj razem z zebrami. Scena niczym z obrazka z Biblii dla dzieci,..

Trochę zebrzej erotyki…

Głuźce

To zadek mangusty…

A to zadek bawoła…

Pawian. Dzieci w Zimbabwe przezywają się mianem tego zwierzaka…

I słonie u wodopoju. Jak widać – chłopcy…

A tu kąpiel piaskowa…

Marabuty

A to krokodyl. Trochę słabo widać, ale jest tam…

Kolejne pytanie do znawców – ja się zowie taki wiewiór?

A to hipopotam… No dobra, czubek jego głowy. Nie wylazł przez dobre 15-20 minut. Dłużej czekać nie mogliśmy.

Tutaj już zupełnie malutki przykład miejscowej fauny.

Mistrzyni kung-fu.

i mistrz kamuflażu.

I znów nie udało się natrafić na lwa i lamparta. Znów nie było wielkiej piątki…

W Zimbabwe bez zmian

W ostatnich dniach cały świat żył wydarzeniami w Zimbabwe. Wojskowy przewrót doprowadził do rezygnacji prezydenta Roberta Mugabe, który rządził tym krajem od uzyskania niepodległości w 1980 roku. Telewizja pokazywała nam obrazki wojskowych pojazdów na ulicach oraz cieszących się z wojskowej interwencji tłumów. Słyszeliśmy o nadziejach, jakie wiążą się ze zmianą prezydenta i z niepokojem oglądaliśmy mężczyzn w mundurach, z bronią w rękach, patrolujących ulice. W końcu to Afryka, z jej tradycją krwawych przewrotów, której symbolem są maczety i karabin Kałasznikowa.

Tymczasem na prowincji Zimbabwe, o której nie słyszeliśmy zbyt wiele w telewizyjnych przekazach, życie dalej szło swoją drogą. Gdyby nie to, że policyjnym kontrolom na drogach towarzyszyli żołnierze, nikt nie zauważyłby żadnej zmiany. A zmiana była. Pilnowani przez wojskowych policjanci, przestali łupić obywateli kraju z nieustannych łapówek…

Targ w miejscowości Marondera.

Targ w Marondera.

Targ w Marondera. Kobiety w Zimbabwe nie mają lekko.

Targ w Marondera.

Sprzedawczyni grillowanej kukurydzy na targu w Marondera.

Zmęczony dzieciak, na targu w Marondera. Jego mama handluje bananami.

Producentka mioteł przy straganie w Marondera.

Popularny środek transportu na prowincji w Zimbabwe – zaprzęg liczy sobie zwykle 2 do 4 osłów.

Birchenough Bridge – o długości 378 metrów, zbudowany w 1935 r. Pozostałość po czasach kolonialnych a jednocześnie jeden z najciekawszych zabytków industrialnej epoki w Zimbabwe i całej Afryce…

Dziś już nieco zaniedbany – samochody ciężarowe nie mają prawa na niego wjeżdżać, a ruch innych pojazdów odbywa się wahadłowo. Na pierwszym planie odpowiednik kenijskich matatu czy znanych z krajów poradzieckich marszrutek, niewielki bus przewożący ludzi, zwany tutaj combi.

Inna wersja zaprzęgu – tym razem ciągnięta przez woły.

Widok białego z aparatem na prowincji nie jest częsty, wzbudza więc sensację. O ile w Harare mieszkańcy zaraz podejrzewają, że jesteś reporterem i często są niechętni robieniu zdjęć (koniecznie trzeba o to pytać), to tutaj sami pozują. Jak ten pasażer prywatnego samochodu. Ruch samochodów prywatnych na prowincji nie jest zbyt nasilony. Za to ciężarówki i autobusy przejeżdżają przez wioski z prędkością ponad 100 km/h trąbiąc przy tym aż nazbyt intensywnie.

Droga wiejska w miejscowości Matezwa.

Najpopularniejszym środkiem transportu pozostają nogi. Zwłaszcza kobiet. Chyba ani razu nie widziałem objuczonego mężczyzny. Panie natomiast noszą dzieci, zakupy i wodę ze studni. Spróbujcie przenieść 20 litrowe wiaderko na głowie – tam robią to 8 letnie dziewczynki.

Matezwa – dom.

Tradycyjne okrągłe chaty, lepianki lub wykonane ze słabo wypalonej gliny są powszechnie spotykane.

Dzieciaki – zawsze ciekawskie i otwarte.

Pokazują, że można się bawić bez laptopów, tabletów i telefonów komórkowych. Nawet bez klocków lego.

Buty są na prowincji luksusem. Do grania w piłkę często się je zdejmuje, by nie zniszczyć.

A na boisku żwir, kamienie, kawałki cegieł i dziury. Jakim cudem nie łamią nóg i nie ranią stóp? Nie wiem…

Ten chłopiec trzyma w rękach patyk z przywiązanymi myszami i opiera się o motykę. Jeśli masz w Zimbabwe dość jedzenia sadzy (rodzaj gęstej kaszy z mąki kukurydzianej, odpowiednik znanej mi z Kenii ugali) z warzywami, idziesz za wioskę by motyką rozkopać mysie nory. Myszy się następnie smaży lub gotuje, robiąc z nich rodzaj relishu – gęstego sosu, który nada inny smak sadzy.

Kobieta z dzieckiem w Matezwa.

Wiejska droga w Matezwa.

I znów najtańszy i najbardziej powszechny środek transportu towarów w Zimbabwe – kobieta.

Zimbabwe ma jeden z najmniejszych w Afryce współczynników analfabetyzmu. Są tu publiczne szkoły, dostępne dla każdego. Niestety niedofinansowane z powodu trwającego od lat kryzysu ekonomicznego. Mimo to umiejące czytać i pisać oraz znające angielski dzieciaki, są największą nadzieją dla tego kraju.

Ciąg dalszy nastąpi.