W ostatnich dniach cały świat żył wydarzeniami w Zimbabwe. Wojskowy przewrót doprowadził do rezygnacji prezydenta Roberta Mugabe, który rządził tym krajem od uzyskania niepodległości w 1980 roku. Telewizja pokazywała nam obrazki wojskowych pojazdów na ulicach oraz cieszących się z wojskowej interwencji tłumów. Słyszeliśmy o nadziejach, jakie wiążą się ze zmianą prezydenta i z niepokojem oglądaliśmy mężczyzn w mundurach, z bronią w rękach, patrolujących ulice. W końcu to Afryka, z jej tradycją krwawych przewrotów, której symbolem są maczety i karabin Kałasznikowa.
Tymczasem na prowincji Zimbabwe, o której nie słyszeliśmy zbyt wiele w telewizyjnych przekazach, życie dalej szło swoją drogą. Gdyby nie to, że policyjnym kontrolom na drogach towarzyszyli żołnierze, nikt nie zauważyłby żadnej zmiany. A zmiana była. Pilnowani przez wojskowych policjanci, przestali łupić obywateli kraju z nieustannych łapówek…
Targ w miejscowości Marondera.
Targ w Marondera. Kobiety w Zimbabwe nie mają lekko.
Sprzedawczyni grillowanej kukurydzy na targu w Marondera.
Zmęczony dzieciak, na targu w Marondera. Jego mama handluje bananami.
Producentka mioteł przy straganie w Marondera.
Popularny środek transportu na prowincji w Zimbabwe – zaprzęg liczy sobie zwykle 2 do 4 osłów.
Birchenough Bridge – o długości 378 metrów, zbudowany w 1935 r. Pozostałość po czasach kolonialnych a jednocześnie jeden z najciekawszych zabytków industrialnej epoki w Zimbabwe i całej Afryce…
Dziś już nieco zaniedbany – samochody ciężarowe nie mają prawa na niego wjeżdżać, a ruch innych pojazdów odbywa się wahadłowo. Na pierwszym planie odpowiednik kenijskich matatu czy znanych z krajów poradzieckich marszrutek, niewielki bus przewożący ludzi, zwany tutaj combi.
Inna wersja zaprzęgu – tym razem ciągnięta przez woły.
Widok białego z aparatem na prowincji nie jest częsty, wzbudza więc sensację. O ile w Harare mieszkańcy zaraz podejrzewają, że jesteś reporterem i często są niechętni robieniu zdjęć (koniecznie trzeba o to pytać), to tutaj sami pozują. Jak ten pasażer prywatnego samochodu. Ruch samochodów prywatnych na prowincji nie jest zbyt nasilony. Za to ciężarówki i autobusy przejeżdżają przez wioski z prędkością ponad 100 km/h trąbiąc przy tym aż nazbyt intensywnie.
Droga wiejska w miejscowości Matezwa.
Najpopularniejszym środkiem transportu pozostają nogi. Zwłaszcza kobiet. Chyba ani razu nie widziałem objuczonego mężczyzny. Panie natomiast noszą dzieci, zakupy i wodę ze studni. Spróbujcie przenieść 20 litrowe wiaderko na głowie – tam robią to 8 letnie dziewczynki.
Tradycyjne okrągłe chaty, lepianki lub wykonane ze słabo wypalonej gliny są powszechnie spotykane.
Dzieciaki – zawsze ciekawskie i otwarte.
Pokazują, że można się bawić bez laptopów, tabletów i telefonów komórkowych. Nawet bez klocków lego.
Buty są na prowincji luksusem. Do grania w piłkę często się je zdejmuje, by nie zniszczyć.
A na boisku żwir, kamienie, kawałki cegieł i dziury. Jakim cudem nie łamią nóg i nie ranią stóp? Nie wiem…
Ten chłopiec trzyma w rękach patyk z przywiązanymi myszami i opiera się o motykę. Jeśli masz w Zimbabwe dość jedzenia sadzy (rodzaj gęstej kaszy z mąki kukurydzianej, odpowiednik znanej mi z Kenii ugali) z warzywami, idziesz za wioskę by motyką rozkopać mysie nory. Myszy się następnie smaży lub gotuje, robiąc z nich rodzaj relishu – gęstego sosu, który nada inny smak sadzy.
Kobieta z dzieckiem w Matezwa.
I znów najtańszy i najbardziej powszechny środek transportu towarów w Zimbabwe – kobieta.
Zimbabwe ma jeden z najmniejszych w Afryce współczynników analfabetyzmu. Są tu publiczne szkoły, dostępne dla każdego. Niestety niedofinansowane z powodu trwającego od lat kryzysu ekonomicznego. Mimo to umiejące czytać i pisać oraz znające angielski dzieciaki, są największą nadzieją dla tego kraju.
Ciąg dalszy nastąpi.
Pingback: Zimbabwe 2018 | Gunthera miejsce w sieci