Instalacja Ubuntu/Kubuntu na Asus Zenbook 434

Takie wpisy nie pojawiały się tutaj już od dawna (w ogóle mało co się ostatnio pojawia, zwłaszcza że większość mojej sieciowej aktywności przeniosłem do Twittera). Pomimo to postanowiłem zamieścić kilka wskazówek dotyczących instalacji GNU/Linux w wersji Ubuntu/Kubuntu na względnie nowym laptopie, jakim jest Asus Zenbook 434. Porady dotyczą modelu z procesorem i7, 16 GB RAM i dyskiem SSD 1TB, ale powinny stosować się także do innych wersji. Dotyczyć także będą instalacji dual boot, czyli postawienia linuksa obok windowsa.

 

Zenbook UX434 to bardzo sympatyczny, niewielki sprzęt o przyzwoitej konfiguracji i niesamowitym ekranie 14 i „screen body ratio” 92% (czyli ekranie obejmującym 92% powierzchni pokrywy, co oznacza, że ramki są tu naprawdę niewielkie).

20200420_155954

Niezwykłym elementem jest screenpad, czyli touchpad/gładzik laptopa mający formę niewielkiego, dodatkowego ekranu 5,65 cala, który może zawierać skróty do programów, dodatkową klawiaturę numeryczną lub po prostu miejsce, na które zrzucamy okna programów działających w tle. Więcej informacji o sprzęcie znajdziecie w recenzjach, których nie brakuje w sieci (np. tutaj).

20200420_224636

Komputer jest naprawdę malutki i poręczny. Przypomina niewielkie netbooki sprzed lat, najczęściej o słabej konfiguracji i ekranach 10-11 cali, lecz jest nieporównanie potężniejszy i ma całkiem spory, 14 calowy ekran. Na zdjęciu powyżej leży obok mojego starego, także 14 calowego laptopa Lenovo IdeaPan U430. Jak widać obudowa ASUSa zbiera niestety odciski palców, co jest chyba największym, póki co, minusem tego sprzętu, jaki udało mi się zaobserwować.

Próba instalacji Ubuntu (jeszcze w wersji 19.10, choć na dniach pojawiła się już wersja 20.4) na domyślnych ustawieniach komputera raczej się nie powiedzie. Wystartowanie systemu z pendrive (w wersji live) nie sprawia jednak żadnych problemów:

20200420_174450

Jak widać uruchamia się nawet screenpad, jednak w sposób zaskakujący, z przekręconą o 90 stopni osią ekranu. W trybie live działa właściwie wszystko, poza touchpadem (dlatego do instalacji lepiej będzie podłączyć mysz) i poza systemem logowania za pomocą biometrycznego rozpoznawania twarzy (Windows Hello). Pomimo to nie da się w tym momencie zainstalować Ubuntu na twardym dysku. System tego dysku po prostu nie widzi. Dlatego konieczna będzie zmiana ustawień UEFI. Zanim to nastąpi musicie koniecznie zaktualizować BIOS do wersji powyżej 300. Można to zrobić z poziomu całkiem przyjaznego narzędzia ASUSa służącego do konfiguracji i aktualizacji systemu. BIOS aktualizuje się wówczas całkowicie automatycznie i nie trzeba nigdzie grzebać. Po prostu uruchomcie narzędzie i wejdźcie w zakładkę aktualizacji. Gdy aktualizacja się zakończy, wejdźcie w ustawienia UEFI/BIOS.

Aby wejść do ustawień UEFI/BIOS powinniście włączyć komputer i wcisnąć f2. Gdyby Wam się nie udało, możecie uruchomić UEFI spod Windows, wpisując w systemową wyszukiwarkę UEFI lub BIOS i pozwalając mu uruchomić się ponownie z ekranem „Opcje zaawansowane”. Tu wybierzcie „Rozwiąż problemy” i „Ustawienia oprogramowania układowego UEFI”.

20200426_095700

Powinien pojawić się panel ustawień:

20200426_095740

W którym wybieracie „Adbanced” – „SATA Configuration”. A w ustawieniach dysku zamieniacie domyślny „Intel RST Premium With Intel Optane System Acceleration” na „AHCI”:

20200426_095750

Po zatwierdzeniu tej zmiany system Windows będzie próbował uruchomić się ponownie, ale pokaże błąd i będzie próbował samodzielnie się naprawić. W tym miejscu spróbujcie wymusić na nim uruchomienie w trybie bezpiecznym, a później ponowne uruchomienie w trybie normalnym. Będzie wam potrzebny kod dla odblokowania funkcji szyfrowania dysku BitLocker. System poda wam adres strony, na której uzyskacie swój kod. Można to zrobić z drugiego urządzenia lub choćby telefonu. Albo przygotować sobie kod wcześniej logując się na swoim koncie Microsoft (account.microsoft.com/devices/recoverykey). Najlepiej zapiszcie go sobie, bo przyda wam się jeszcze kilkukrotnie.

Kiedy już system Windows uruchomi się normalnie, z jego poziomu możecie wydzielić sobie osobną partycję, którą przeznaczycie dla Ubuntu. Uruchamiacie linuksa w trybie live by sprawdzić, czy już wykrywa już dysk twardy komputera. Jeśli tak, zainstalujcie system. Podczas instalacji wybierzcie opcję samodzielnego ustawienia partycji dla linuksa. W wolnym miejscu, wydzielonym już spod Windows warto ustawić partycję systemową „/” (ja dałem 30 GB), SWAP (czyli partycję wymiany, ja dałem 3 GB) oraz partycję „/home”, na którą przeznaczcie resztę wydzielonego miejsca. Nie usuwajcie żadnych partycji (poza przeznaczoną na linuksa powinny być jeszcze UEFI, Windows i partycja Recovery). Po zainstalowaniu systemu wszystko powinno działać out of the box. Nawet ScreenPan, w którym wcześniej nie działały funkcje dotykowe. Jest on wykrywany po prostu jako dodatkowy ekran. Należy jedynie skonfigurować jedynie wyświetlanie. W tym celu Obraz ScreenPada należy obrócić o 90 stopni i ustawić w kreatorze pod ekranem głównym laptopa:

screen1

Tak to wygląda w ustawieniach Plasmy KDE, w Gnomie Ubuntu będzie podobnie. W takim ustawieniu możecie zrzucać sobie na ten ekran okna dodatkowych aplikacji, lub np. okna narzędziowe programów graficznych czy multimedia. W KDE możecie pokombinować z umieszczeniem tutaj elementów Plasmy (np. uruchamiania aplikacji).

20200425_214153

Oczywiście, jeśli chcecie aby komputer zużywał mniej energii, po prostu dodatkowy ekran wyłączcie. Będzie wówczas działał jak tradycyjny Touchpad.

Jedynym elementem, który nie działa out-of-the-box jest system biometrycznego rozpoznawania twarzy. Jeżeli wam na nim zależy, możecie pokombinować z Howdy. Jest to opensource’owy zamiennik Windows Hello. Ponieważ jednak deweloperzy Howdy sami stwierdzają, że „This package is in no way as secure as a password and will never be”, ja sam dałem sobie z nim spokój i korzystam z logowania hasłem.

Musicie pamiętać, że za każdym razem, gdy w linuksie zmienią się istotne ustawienia (np. zaktualizuje się kernel lub spróbujecie grzebać w GRUB), to podczas uruchamiania Windowsa, konieczne będzie podanie kodu BitLockera. Przy normalnym użytkowaniu, czy aktualizacjach systemu, nie będzie to konieczne i będzie można zupełnie normalnie przełączać się pomiędzy systemami.

Reklama

Windows 8 już RP

… czyli Relase Preview, a nie PijaR, albo Rzeczpospolita Polska (choć jak znam życie polski rząd ochoczo wyda grube pieniążki by na publicznych, państwowych komputerach po-instalować nowy produkt Microsoftu; nie na darmo przedstawiciele firmy odwiedzają każdego, nowo obstalowanego premiera).

Wczoraj udostępniony, dzisiaj sprawdzony. Obrazy ISO są dostępne tutaj – stąd pochodziła wersja 32 bitowa, którą przetestowałem na VirtualBoksie.

Kolejne wersje Windows 8 testowałem już wcześniej i ciekaw byłem cóż się zmieniło. W stosunku do Consumer Preview raczej niewiele…

Impresja numer 1: rybka zdechła?

Nie ma kanciastej rybki! Pamiętacie kanciastą rybkę z wersji Consumer Preview? Tą, która mi się nie podobała? Tym razem nie mogłem jej znaleźć. Czyżby ją usunięto? Zdechła?

IMHO – słusznie!

Impresja numer 2: Czyżby dłużej?

Szczerze mówiąc nie mierzyłem czasu, ale wydawało mi się, że Consumer Preview instalował się szybciej. No ale może się mylę. Nadal jest dość szybko, ale jakoś drastycznie szybciej niż nowe linuksy to już raczej nie…

Impresja numer 3: personalizacja! głupcze!

Już podczas ustawiania nazwy komputera można sobie wybrać kolor! Jupiii!!!

Impresja numer 4: Wścibski system.

Tutaj wiele się nie zmieniło. Można zalogować się zwykłym hasłem, ale domyślnie do logowania służy konto w domenie Microsoft. Aby powstało musisz firmie podać wszystko, oprócz rozmiaru buta. W porównaniu do Consumer Preview opcja bez konta Microsoft jest nieco lepiej wyeksponowana. Jeśli jednak zalogujesz się lokalnie (czyli nie kontem Windows Live), to oczywiście nie będziesz miał dostępu do niektórych opcji (np. sklepu czy kalendarza).

Impresja numer 5: Nadal nie nadaje się do nawigacji.

Test taki jak poprzednio – w aplikacji Bing Maps wpisałem trasę z Łodzi do Lotynia. Tym razem udało się wpisać polskie znaki, ale efekt ten sam. Aplikacja nie wie co to Łódź i Lotyń. Próbowałem bez polskich diakrytyków, z dodaniem „Poland” w różnych konfiguracjach, ale efekt zawsze był ten sam…

Zresztą dokładność map pozostawia wiele do życzenia. To okolice grodziska w Skoszewach Wielkich. Porównajcie przebieg dróg na ortofotomapie i mapie wektorowej…

Impresja numer 6: duuuże to…

Dysk około 25 GB, wolne po zainstalowaniu gołego systemu pozostaje 17 GB. Goły system zajmuje więc 8 GB.

To zresztą nic nowego – Windows 7 nie zajmuje mniej…

Impresja numer 7: flash player domyślny w przeglądarce pod interfejsem Metro.

To najważniejsza zmiana notowana przez portale informatyczne. Dzięki tej epokowej nawigacji już nigdy nie przegapisz swoich ulubionych reklam!

Impresja numer 8: co z tą piątką?

Przynajmniej dla poczty wp.pl przeglądarka Metro identyfikuje się jako Internet Explorer 5. Czyli od wersji Consumer Preview nic się nie zmieniło. Któż zna przyczynę tej anomalii?

Impresja numer 9: ładna pogoda

Aplikacja do sprawdzania prognozy pogody mnie zachwyciła. Ładna i funkcjonalna. Na prawdę!

Ja też ściągnąłem Windows 8 Consumer Preview

i jestem przerażony!

Właściwie wszyscy zainteresowani już wiedzą, że wczoraj Microsoft wydał Windows 8 Consumer Preview. Każdy może sobie nowe dziecko małomiękkiego ściągnąć i przetestować. Może się wam spodoba, ja jestem przerażony.

Szok pierwszy – jejku, jakie to brzydkie!!!

Zasadniczo o gustach się nie dyskutuje podobno, ale czuję nieprzepartą potrzebę podzielenia się swoimi estetycznymi wrażeniami z kontaktu z nowym Windowsem. Windowsy nigdy nie grzeszyły nadmierną pięknością. Może jeszcze klasyczny widok 95-2000 był na swoje czasy nie najgorszy. XP z luną miało swój urok dawno temu. Ale później było już coraz gorzej. Szklisto – cukierkowa Vista, epatująca czarnymi gradientami, z wszystkimi jej błyskotkami i animacjami (np. przy kopiowaniu plików) była wyjątkowo ciężko strawna. Windows7 był znaczącą poprawą, choć po Viście dziedziczył ikonki i błyskotki, ale przynajmniej główny panel był ciekawy. Windows8 to krok w przepaść. Już sam widok kwadratowej rybki na początek każe się zastanowić czy mamy do czynienia z platformą dla ludzi pracy, czy głupawym komiksem.

Pewnym zmianom uległ też interfejs Aero. Przyciski są masywniejsze, grubo ciosane, panel przypomina ten z Win7, ale bez „startu”. A interfejs Metro? Hmmm… na dużym ekranie wygląda jak kaszanka… błeee!

Szok drugi – od dzisiaj Microsoft będzie wiedział o Tobie wszystko!

Po raz pierwszy instalacja systemu oznacza konieczność zaistnienia w ekosystemie Windows Live i zdobycie ichniego ID. Jak to się odbywa?

Na początek musisz podać swój adres e-mail. Niech mi ktoś wytłumaczy po co systemowi adres e-mail? Systemowi po nic, ale microsoftowa chmura go wymaga. Dalej jest już tylko gorzej:

Kwestionariusz wymaga podania hasła (normalne), przedstawienia się (też normalne), podania kraju (normalne – w końcu trzeba ustawić datę i godzinę), ale po co im mój kod pocztowy?

Ano pewnie po to, by „spersonalizować” ofertę sklepu Microsoft Market. Czy podobnie jak w sklepie Apple czy Googla (Android Market) pewne aplikacje będą ograniczone do określonych krajów?

Jeśli myślisz, że to już wszystko, to jesteś w błędzie. Musisz podać drugi adres e-mail. Bez tego ani rusz – próbowałem…

Później jeszcze tylko data urodzenia (byś w sklepie nie kupił przypadkiem aplikacji nie przeznaczonej dla Twojego wieku?), płeć (po co systemowi płeć????), wpisać captcha i gotowe. Jeśli bardzo chcesz możesz zaznaczyć okienko, że chcesz dostawać spam od Balmera.

Dla przypomnienia – to ten uzdolniony artystycznie pan…

Szok trzeci – powrót do przeszłości!!! Internet Explorer 5!!!

W systemie Windows 7 użytkownik mógł wybrać sobie przeglądarkę i wcale nie musiał być to Internet Explorer. W Windows 8 użytkownik ma w zamian aż dwa Internet Explorery. Jeden działający pod interfejsem Aero – to IE 10, drugi działa pod interfejsem Metro. I jest to… hmmm… nie wiem co to jest, ale konto pocztowe wp.pl rozpoznaje to jako Internet Explorer 5!!!!!!!!!!

Wygląda co prawda nieco inaczej, ale pozory mogą mylić. Nawiasem mówiąc jest najbardziej niewygodna w obsłudze przeglądarka jaką miałem okazję wypróbować. Ja rozumiem, że to jest wersja na tablety, ale ta wiedza wcale nie poprawia komfortu użytkowania tego cuda.

Szok czwarty – Windows 8 nie zna Łodzi!!!

Właściwie to nie zna na pewno mojej ulicy. Proszę mi uwierzyć, ale tam gdzie są czerwone znaki zapytania biegnie równiutka (nawet po zimie) asfaltowa ulica. Od co najmniej 8 lat (tyle tutaj mieszkam). Moja żona mieszka w tej okolicy znacznie dłużej i odkąd pamięta jest tutaj asfalt…

Konspiracja jest doskonała ponieważ…

Ponieważ tej ulicy nie ma też na ortofotomapie Bing Maps!!!!!!!!!!! Wygląda na to, że rosną tutaj jakieś zarośla. Jeszcze godzinę temu ich nie było.

Nie zrażony tymi drobnymi niedogodnościami postanowiłem sprawdzić jak działa wyznaczanie drogi w serwisie Microsoftu (czy ewentualnie tablet z Bing Maps może posłużyć do nawigacji). Niestety program nie pozwalał wpisać nazwy „Łódź”! Miejsca starczało na Łód – „ź” nie chciał zaakceptować w żadnym razie. Próby wpisania germańskiej nazwy Lodz, kończyły się brakiem akceptacji dla „z” (może trzeba było wpisać Litzmannstadt?). Chciałem jedynie wyznaczyć sobie trasę z Łodzi do Lotynia (a więc w okolice bazy archeologicznej Uniwersytetu Łódzkiego w Białych Błotach). Nie udało się…

System wyznaczył mi jedynie drogę z miasta Lod w Izraelu. Czyżby spisek wiadomych sił?

Szok piąty – nie ma przycisku „start” i to wcale nie jest wygodne.

Zamiast przycisku można skierować kursor w dolny, prawy róg ekranu, po czym wyświetla się takie właśnie „start”. Później wystarczy szybko na niego kliknąć (co czasami się nie udaje) i wtedy włącza się interfejs Metro. Pięknie, ale to podobno miał być system na tablety – jak to zadziała na ekranie dotykowym?

Może się jeszcze przekonam, ale na razie wszystko mi mówi, że Windows 8 to porażka.

I tyle na szybko…

P.S. W międzyczasie postanowiłem zainstalować aplikację z Microsoft Store – znaną uzytkownikom iOS i Androida AccuWeather.com

Oto efekty próby wyszukania mojej rodzinnej miejscowości by ustawić sobie prognozę pogody. System uruchomił wyszukiwanie, wyszukiwarka znalazła Łódź (tym razem udało się wpisać!), niestety efekty wyszukiwania przykrył boczny panel z wyszukiwarką… Kto to projektował?

W nowym roku nowy Windows

W tzw. międzyczasie ściągnąłem sobie wczesną, publiczną wersję pre-Beta Developer Preview Windows 8, żeby zobaczyć jaki los szykuje nam Microsoft. Nowy system ma się pojawić w tym roku, gdzieś we wrześniu bodajże. Pre-Beta dostępna jest już od pewnego czasu (wstyd powiedzieć, ale chyba już od września), ale szczerze mówiąc dopiero w okolicach świąt znalazłem nieco czasu i chęci by się jej przyjrzeć. Wpis jest więc swego rodzaju odgrzewanym kotletem, ale może osoby na bieżąco nie śledzące prac nad Windows 8 będą mogły wyrobić sobie zdanie na temat tego systemu.

Instalacja jest dość prosta. Zwłaszcza w porównaniu do starszych Windowsów. Szczerze mówiąc nie pamiętam już, jak to się działo z Siódemką, ale w Ósemce jest na prawdę łatwo. Całość trwa krótko, wraz ze wstępną konfiguracją po instalacyjną nie dłużej niż pół godziny.

Konfiguracja rozpoczyna się od nazwy sieciowej kompa.

Później następuje określenie hasła. W Windows już chyba od Visty system wymusza ustawienie hasła – słusznie. Niestety nadal domyślnie proponuje pracę na koncie administratora, co oznacza, że większość użytkowników pozostanie na tym poziomie, co niekorzystnie odbija się na bezpieczeństwie.

Windows domyślnie pokazuje nam nowy interfejs kafelkowy zwany MetroUI. Co to w gruncie rzeczy jest? Na razie prawie nic – póki co można sobie włączyć desktop, który działa jak nieznacznie zmienione Aero, Internet Explorera, Eksploratora Windows i kilka dalszych nielicznych. Reszta kafelków nie działa. Można je sobie za to przesuwać i aranżować, ale nie uruchamiają programów. Docelowo Metro ma być w gruncie rzeczy czymś w rodzaju nowego, atrakcyjnego i dostosowanego do ekranów dotykowych menu Start. Uruchamia się automatycznie po kliknięciu na „Start”. Znika, gdy uruchamiamy spod niego jakiś program (na razie nie uruchamiamy) lub klikamy na kafelek pulpitu.

Kolejna nowość to wygląd eksploratora Windows. Generalnie nawiązuje on do znanego z Visty i Win7, z tym że wyposażono go w interfejs „Ribbon”, znany z nowszych wersji MS Office.

Wstążka eksploratora daje dostęp do wielu opcji wyświetlania i operacji na plikach, ale jednocześnie zabiera dobre 3 cm górnego paska ekranu. W sytuacji, w której na rynku dominują komputery z ekranami panoramicznymi, popularne są netbooki (ekran zwykle do 10 cali), popularyzują się ultrabooki (ekran około 13 cali), a system ma święcić tryumfy na tabletach (też około 10 cali), wydaje się to być straszliwą rozrzutnością i marnowaniem cennego miejsca. Warto dodać, że konkurencja dąży raczej do minimalizacji paneli w swoich managerach plików. Finder w MacOSX od dawna domyślnie wyświetla tylko podstawowe opcje, a jego panel przejęty jest przez górny panel systemowy. Dolphin w KDE nowszych wersji pozbawiono panelu zastępując go przyciskiem podobnym do znanego z przeglądarki Firefox. Skąd w Microsofcie taki pomysł?

Na szczęście panel ze wstążką można zminimalizować lub ustawić opcję wyłaniania kiedy będzie potrzebny.

Bezpośrednio po uruchomieniu systemu zobaczymy taki ekran. To widok dobrze znany użytkownikom choćby Androida. By uzyskać dostęp do Metro trzeba kursorem (lub paluchem na tablecie) przesunąć ekran do góry.

Ciekawe czy Apple zgłosi zastrzeżenia do tej metody odblokowania ekranu. Niedawno przecież opatentowali coś podobnego…

Internet Explorer zaproponował mi domyślnie instalację Flash Playera.

Ale już np. instalacja Geust Additions od VisrtualBox się nie powiodła. Raczej z winy samego VB, który na razie jeszcze nie wspiera tej platformy.

Żeby nie odrywać tego wpisu od archeologii, postanowiłem sprawdzić działanie archeologicznego softu. Instalacja Stratify kończyła się wyświetleniem takiego okna informacyjnego. Po wybraniu opcji More Info można było nakazać systemowi by zignorował obiekcje i pozwolił na uruchomienie programu.

Samo Stratify udało się uruchomić, ale uruchomienie w nim dołączonych danych lub stworzenie nowego projektu okazało się być niemożliwe. Program najwyraźniej nie chce współpracować z nowym systemem MS.

Udało mi się natomiast zainstalować Firefoksa i na próbę SAGA GIS. Oba programy działają. Ich kafelki pojawiły się nawet w Metro. Miałem nadzieję, że uruchomiony program będzie wyświetlał w Metro okienko z podglądem, ale okazało się, że pojawiają się jedynie zwykłe ikonki. Być może deweloperzy aplikacji będą musieli je jakoś przystosować do Metro.

Kafelki, które miałem na pulpicie Metro, umożliwiały nie tylko przesuwanie, ale także zmianę rozmiaru. Po kliknięciu prawym klawiszem myszy rozwija się stosowny pasek z opcjami umożliwiający także odinstalowanie aplikacji bezpośrednio z menu. Nie da się powiększyć rozmiaru kafelka dla aplikacji zainstalowanej samodzielnie (przynajmniej obecnie).

System póki co lubi się wieszać. Nie działa zbyt stabilnie. Błyskawicznie się za to uruchamia. Dotychczasowa instalacja, bez żadnych plików użytkownika, ze ściągniętym Firefoksem, SAGA GIS i Stratify zajmuje ponad 12 Gb. Dużo. Nawet bardzo. Zwłaszcza, że system ma być instalowany na tabletach, wyposażanych często w niezbyt okazałe dyski. Ale może wersja dla architektury ARM (popularnej na tabletach) będzie nieco chudsza…

O pożytkach z używania Linuksa

Okazuje się, że internetowe niebezpieczeństwa czyhają na nas wszędzie. Sieć pełna jest niebezpiecznych pułapek – zwodniczych stron, wirusów, backdoorów i trojanów, gangów pishingujących złoczyńców. Oto jeden z przykładów:

Wszystko zaczęło się od niewinnego poszukiwania w sieci materiału ilustracyjnego:

Chęć sprawdzenia co się kryje pod jednym z obrazków spowodowała automatyczne sprowadzenie Firefoksa do paska zadań i pojawienie się komunikatu:

I tutaj mamy problem – platforma systemową z której prowadziłem poszukiwania sieci był Linux (no dobra – specjalnie dla fanatyków: GNU/Linux), a dokładniej Mandriva. W tym systemie oczywiście nie mam programu Windows Security. Po kliknięciu „ok” (lub wyłączeniu okienka – efekt ten sam), główne okno przeglądarki powiększyło się by pokazać proces „skanowania” systemu:

Był on na tyle szybki, bym nie zdążył zrobić zrzutu, ale zaraz po nim pojawiło się okno powyżej. Okazało się, że w moim systemie „wykryto” kilkanaście wirusów. Przeglądarka automatycznie zaproponowała pobieranie programu, który rzekomo miał całą sytuację naprawić.

A teraz przyjrzyjmy się całej sytuacji krytycznie:

1. Zwróćcie uwagę na okno alertu Windows Security. Problemem jest nie tylko to, że takiego programu nie mam na Mandrivie. To po prostu okno Firefoksa (o czym świadczy niewielka ikonka na panelu okna, w lewym górnym rogu).

2. Okno skanowania wykonano dokładnie na wzór okien Windows Explorera z MS Windows XP. W Mandrivie ich odpowiednik to Dolphin z KDE 4 – wygląda zupełnie inaczej.

3. Rzekomo wykryte wirusy znajdują się na dysku C. Na moim komputerze mam utworzone cztery partycje, które w Mandrivie mają zupełnie inne (uniksowe) oznaczenia.

4. Sygnatury wirusów wskazują, że są to (o ile w ogóle takowe gdziekolwiek istnieją) programy opracowane na platformę Windows. Dla Linuksa zupełnie niegroźne.

5. Rzekomy program naprawczy system zaproponował mi uruchomić w środowisku Wine – (nie) emulatorze Windows na systemy uniksopodobne.

6. Całość to oczywiście odpowiednio spreparowana strona internetowa – pułapka założona w sieci, by przekonać internautów do instalowania niebezpiecznego oprogramowania.

Oczywiście w linuksie byłem cały czas zupełnie bezpieczny. Ale wyobraźmy sobie niedoświadczonego i nie zachowującego czujności użytkownika starszych wersji Windows (prawdopodobnie użytkownicy Visty i Seven nie dali by się nabrać z uwagi na różnice w wyglądzie dekoracji okien i Exploratora). Być może pobrałby i uruchomił proponowany program zabezpieczający i w ten sposób zainstalowałby u siebie na komputerze niebezpieczne oprogramowanie (szpiegujące zapewne).

Wniosek: do wyszukiwania, odwiedzania stron potencjalnie niebezpiecznych, surfowania po sieci warto używać linuksa. Tutaj nawet nie chodzi o to, że sam system jest inaczej zaprojektowany co daje generalnie większe bezpieczeństwo niż w Windows, ale jest po prostu nadal mniej popularny, a więc nie jest obiektem zainteresowania internetowych złoczyńców. Można sobie takiego linuksa zainstalować jako drugi system, lub jako maszynę wirtualną, pod jakimś VirtualBoksem i możemy czuć się bezpieczniej.

A o tym, że szperanie po sieci może być przydatne nie muszę nikogo przekonywać. Ot zupełnie niechcący trafiłem na bloga Guya Halsalla – znanego historyka zajmującego się okresem wędrówek ludów, którego książkę właśnie czytam (Warfare and Society in the Barbarian West 450-900)…

Wielka zmiana

Po wielodniowych rozmyślaniach i rozważaniach problemu doszedłem do wniosku, który może zaskoczyć część czytelników bloga. Postanowiłem zrezygnować z linuksa. Na uczelni dostałem licencjonowaną kopię Windows XP. Zainstalowałem na MacBooku i działa. Windows będzie platformą znacznie wygodniejszą dla archeologa – kompatybilność z popularnymi rozwiązaniami Microsoft Office jest ważna, kiedy trzeba przygotowywać publikacje. Właściwie zawsze żądana jest wersja elektroniczna w pliku .doc. Na Windows mam kilka świetnych programów, m.in. Stratify oraz programy GIS: ArcGis Explorer, czy Manifold, nie wspominając o prezentowanych już na tym blogu platformach archeologicznych jak Harris Matrix Composer czy Proleg.

img_0156

Oczywiście nieco więcej czasu będę musiał poświęcić na zabezpieczenie komputera przed złośliwym oprogramowaniem. Trzeba będzie od czasu do czasu przeskanować anty-virem, ale za to odpadną problemy z konfigurowaniem, kompilowaniem, zależnościami etc. No i będę mógł sobie w końcu sprawić Photoshopa i Corela. Na oryginalnego mnie nie stać, ale wiadomo jak to się robi. W końcu będę mógł sobie pograć na kurniku – zawsze mi tego brakowało…

W każdym razie na kolejne informacje dotyczące instalacji nowych wersji KDE, czy tutoriale Qgis nie możecie liczyć.