W ramach naszych wspólnych z Przyrodnikiem występów zagranicznych, odwiedziliśmy niewielką miejscowość, leżącą nad Łabą, ale już po zachodniej (a właściwie w tym miejscu prawie południowej) jej stronie. Odwiedziny wiązały się z tym, że grupa poszukiwaczy – detektorystów z Szlezwiku (którzy swego czasu pracowali nawet w Polsce), zidentyfikowała tutaj dużą ilość wczesnośredniowiecznych przedmiotów. O znalezisku poinformowali Jensa, szefa naszej ekspedycji w Sittensen, podczas rutynowego przeszukiwania naszego stanowiska. To ostatnie działo się za zgodą i we współpracy z archeologami. W ogóle trzeba dodać, że grupa ta jest bardzo profesjonalna, dobrze wyposażona i stale współpracuje z archeologami z Niemiec.
W każdym razie Jens postanowił owe doniesienia sprawdzić i pojechaliśmy na miejsce. Okazało się, że na otwartej przestrzeni, którą właśnie zabudowywano nowym osiedlem jednorodzinnych domków, wala się mnóstwo przedmiotów.
Fragmenty naczyń ceramicznych znalezione dosłownie w ciągu kilku minut chodzenia po tym terenie. Oprócz polewanej ceramiki nowożytnej sporą część stanowiły tutaj fragmenty naczyń wczesnośredniowiecznych, z XI-XII wieku, wykonanych w technologii typowej dla garncarstwa zachodniosłowiańskiego, reprezentujących także typowe, zachodniosłowiańskie formy naczyń i zdobnictwa.
Równolegle detektoryści znaleźli tutaj sporą ilość metalowych przedmiotów, w tym typowe zachodniosłowiańskie okucia pochewek noży, same noże, a także ozdoby, w tym zapinki wczesnośredniowieczne, tzw. Heiligenfibel, typowe raczej dla terenów załabskich (na obszarach słowiańskich spotykane raczej sporadycznie – w ogóle Słowianie jakoś nie nadużywali zapinek w średniowieczu…).
W tej sytuacji postanowiliśmy zrobić ciąg odwiertów, które pozwoliłyby troszeczkę wyjaśnić z czym mamy do czynienia. Pojawiły się bowiem pogłoski, że obszar ten jest zniszczony w trakcie prac budowlanych i ziemia mogła zostać przemieszczona.
Do namierzenia odwiertów użyliśmy (z braku innych urządzeń pomiarowych) mojego telefonu i aplikacji Locus. W ogóle nowy telefon, z modułem GPS dokładniejszym niż w starszym urządzeniu, w połączeniu z Locusem wielce się zasłużył podczas tego wyjazdu.
Przyrodnik autorytarnie uznał, że stopień zniszczenia stanowiska jest stosunkowo niewielki i ogranicza się jedynie do warstw przypowierzchniowych. Poniżej zaś mamy do czynienia z rozmaitymi antropogenicznymi i naturalnymi poziomami, które mogą świadczyć o dość zaawansowanych procesach osadniczych.
Krótkie sprawozdanie napisane przez Jensa za pomocą e-maila (!), w połączeniu z dokumentacją odwiertów, trafiło do lokalnego urzędu konserwatorskiego (wyłącznie drogą elektroniczną!). Może to się nie spodobać właścicielom działem budowlanych, których prawdopodobnie czekają komplikacje podczas budowy, związane z koniecznością przeprowadzenia wyprzedzających badań archeologicznych. Nie wiem jakie konkretnie przepisy dotyczą miejscowości, w której udało się rozpoznać owe ślady osadnictwa, ale usłyszałem od naszych gospodarzy, że w niektórych powiatach landu Dolna Saksonia, to lokalny urząd konserwatorski sam prowadzi i finansuje badania wyprzedzające dla właścicieli domów jednorodzinnych (oczywiście dla firm obowiązuje finansowanie przez inwestora). Bogaty kraj…
Przyznaję, że poza wydarzeniami z Żarnowa, z 2012 roku, kiedy jacyś wykrywaczowcy poryli nam grodzisko, nie miałem zbyt wielu kontaktów z detektorystami. Wiem, że w Polsce jest sporo pozytywnych przykładów działań poszukiwaczy, choć nie brak też sytuacji skandalicznych i godnych potępienia. O ile w Niemczech też są spore problemy z nielegalnymi poszukiwaniami i niszczeniem stanowisk, to grupa ze Szlezwiku zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Poszukiwania na stanowisku przeprowadzili uzyskując zgodę lokalnego urzędu konserwatorskiego, powiadomili i współpracowali z archeologami, przyczyniając się do zidentyfikowania nowego stanowiska, a więc de facto stanowili część systemu ochrony dziedzictwa archeologicznego. Z prywatnych rozmów z polskimi konserwatorami archeologicznymi wiem, że polscy poszukiwacze o pozwolenie występują sporadycznie. Średnio urzędy (te które znam) wydają 1-2 pozwolenia rocznie. Niemiecki przykład pokazuje, że jednak da się…