Festiwal Słowian i Wikingów Wolin 2009.
Na wolińskim obozowisku kwitła międzyetniczna przyjaźń słowiańsko – wikińska. Grupa Wikingów, składająca się z nieomal samych jarlów i banda Słowian, w której byli właściwie sami kniazie, całkiem dobrze się dogadywały, mimo bariery językowej.
Na straganach można było kupić cały niezbędny sprzęt, o ile ktoś zamierza żyć z łupienia klasztorów i osad niewinnej ludności, organizować wczesne twory państwowe lub korzystać z dobrodziejstw systemów plemienno – wodzowskich.
Niezbędne do realizacji morderczych zapędów państwotwórczych wyposażenie, powstawało też na miejscu, w rękach sprawnych rzemieślników ze wsi służebnych.
A kiedy wszystko było już gotowe…
Wojownicy mogli wyruszyć…
I zebrać się na polu bitwy…
Nagle okazało się, że nie wiadomo, kto jest dowódcą. Konieczne okazały się polityczne konsultacje, by wyłonić lidera i jego zastępców. Stosowne komitety podjęły pracę…
I wyłoniły przywódcę obdarzonego naturalną charyzmą, który…
Powiódł bohaterów do walki.
Któż by uwierzył, że nieco wcześniej, na dalekim południu, słowiańscy szpiedzy przekonywali bizantyjski wywiad wojskowy, że są pokojowo nastawionym ludem, nie znającym wojen i żelaza, grającym na gęślach i żyjącym w prawdziwie słowiańskiej sielance.
A na Wolinie, nie zważając na bitewny harmider, lepiono garnki. Które setki lat później znany kronikarz uznawał za rosnące w ziemi „siłą wyłączną przyrody”.
A długie łodzie zawoziły je daleko, na północ, gdzie dzicy Wikingowie zachwycali się ich pięknem i jakością wykonania. A może ich zawartością…
Zanim jednak dzielni Słowianie nauczyli się robić podobne łodzie, używali dłubanek. Podobno flota takich wysoce zaawansowanych technologicznie pojazdów wodnych nieomal nie zdobyła Konstantynopola. Aż trudno uwierzyć…
Ciekawe, ze na zdjeciach wyglada to o wiele atrakcyjniej i prawdziwiej niz w realu (spedzilem tam z synem 2 dni w tym roku, jako turysci a nie uczestnicy).
Przydalby sie konkurs na najbardziej wierne epoce stroje, z jury zlozonym z archeologow i historykow. Potem zebrac zwyciezcow i omowic ich ubiory, wskazujac na cechy charakterystyczne.
To niezły pomysł, choć nie wiem czy by się przyjął.
Wśród uczestników widać pewne próby zachowywania realiów epoki. Oczywiście bardzo dobrze wygląda to w wydaniu archeologów (szczególnie młodszego pokolenia), którzy angażują się w ruch rekonstrukcyjny. Jest też spora grupa „niespecjalistów”, świetnie zorientowanych w temacie. Niestety wśród części uczestników efekciarstwo przesłania realia. Spora grupa ozdób i innych gadżetów dostępnych na Festiwalu to raczej stylizacja na wczesne średniowiecze niż rekonstrukcja.
A może tak wzorem pewnego potomka Wikingów, zorganizować nordycko-sklawińsko wyprawę do Vinlandii albo do Miklagård. Wszak Mesko princeps, zwany przez niektórych fantastów Bjoernem, konfratrem tych co na drakkarach i knorrach pływali był. A i Pomeranowie, Rugiowie i Prutenowie zapewne się dołączą, więc rekonstrukcja się udać musi. Zwłaszcza że stare mapy okazują się prawdziwe.
A tak w ogóle, fajne zdjęcia.
Podobnie zalosne (patrzac jako „rekonstrukcje”) sa pojednynki wojow.
Jakas taka odmiana walki sportowych szpada czy floretem, polaczona ze stosowaniem tarczy.
Wiadomo, ze potrzeba bezpiecznego „miernika” umiejetnosci, ale efekt jak dla mnie byl groteskowy.
Znowu klania sie uzupelnienie o inne elementy (z tym, ze z racji koniecznosci zastosowania ostrej broni jest to nierealne) w ktorych rywalizowanoby rozrabujac manekiny, scinajac „trzy glowy” a’la Podbipieta czy inne, wlasciwe dla epoki proby.
Pozwoliloby to wylonic osoby, ktore opanowaly technike laczac ja z odpowiednim zastosowaniem posiadanej sily.
Najkorzystniej dla mnie wypadli lucznicy.
Zrobic dobry luk i strzaly i trafiac w cel z roznej odleglosci w roznych pozycjach.
Prostota i elegancja.
Przyznam sie, ze na najblizsze kilka lat nasycilem sie festiwalem.
I te niby próby polegające na uderzaniu w manekina miałyby wyłonić najlepszego woja? HA! HA! Co z tego że potrafi zrobić piękną kombinację skoro nie umie zastosować jej w walce? Tylko ona wyłani prawdziwego woja, dobrego technicznie i nie bojącego się zwarcia.
Konkursy na najlepszy strój to pomysł niedorzeczny patrząc na ilość źródeł z tamtego okresu. Wiele elementów opiera się na domysłach i POJEDYŃCZYCH wykopaliskach, niestety tamte czasy nie są tak dobrze znane archeologom jak późniejsze średniowiecze z którego czasów zachowało się wiele rzeczy. Oczywiście nikt nie mówi żeby się „stylizować” ale lekkie odbieganie od rzeczywistości jest normalne. Najlepszym przykładem są tarcze robione ze sklejki. Są dużo mniej kosztowne od tych „historycznych” a wytrzymują wiele więcej bitew. Ta „prawdziwa” tarcza rozpadła by się po kilku bitwach. Dzisiaj większość grup używa sklejkowych i nikt im tego nie ma za złe, nikogo nie stać na koszty zakupu co chwilę nowej tarczy która i tak się zaraz rozpadnie.
Ci archeolodzy nie są jakimiś mentorami którzy wszystko wiedzą, nie wyłoniło by się najlepiej ubranego woja bo to niemożliwe, okazałoby się że prawie wszyscy są wierni realiom a niektórych elementów nie da się sklasyfikować jako dobre albo złe.
To co kupują turyści to poprostu stylizacje, dlatego m.in kupują je tylko oni.
Sam będąc wojem wiem jak długo przygotowuje się swoje wyposażenie i gwarantuję wam że nikt w butach z króliczka ani w starych kurtkach nie biega, poprostu niektóre stroje są mniej okazałe i przez to brane za jakieś podrobione, wkońcu nie wyglądają tak jak te najlepsze! Przeszywanica jest tak samo historyczna jak kolczuga i lamelka, to że kogoś nie stać od razu na najlepsze nie oznacza że się stylizuje bo i przeszywki i inne rzeczy również były stosowane w tamtych czasach.
Sława wszystkim wojom! Sława!
Odnosnie walki napisalem dlatego, ze nie sadze, zeby jakikolwiek woj w przeszlosci walczyl na punkty, zliczajac nawet musniecia korpusu czy helmu – stad skojarzenie ze sportowym floretem czy szpada, gdzie trafienie jest sygnalizowane dzwonkiem.
Dlatego walki wydaja mi sie abstrakcyjnym tworem, ktory moznaby zastapic innymi probami, rowniez bezpiecznymi a dajacymi lepszy miernik umiejetnosci przydatnych w tamtejszych realiach.
Odpowiednie polaczenie prob czysto silowych ze zrecznosciowymi wyloniloby osoby, ktore najlepiej radza sobie z bronia.
sama idea jak najbardziej mi sie podoba, z tym, ze bardziej chlonalem klimat niz szczegoly
Przy okazji – pisalem o ostrej broni i rozrabaniu (a nie uderzeniu) manekina, swinskiej tuszy, czy co tam by sie najlepiej sprawdzilo.
Stad male szanse na wprowadznie bardziej realnych prob (dodatkowa ostra bron) mogacyh np. wykazac, kto na polu bitwy bylby w stanie tylko zranic przeciwnika, a kto ma sile i technike pozwalajaca rozplatac go, przebic kolczuge, czy odrabac konczyne.
>>”niestety tamte czasy nie są tak dobrze znane archeologom jak późniejsze średniowiecze z którego czasów zachowało się wiele rzeczy”
Archeologom nie są znane, a wy je znacie?
Wbrew pozorom mało nie wiemy, zwłaszcza na temat uzbrojenia i ubioru. Z późnego średniowiecza mamy może więcej zabytków, ale nie mamy np zwyczaju wyposażania pochówków w elementy stroju, ozdoby i insygnia (np broń).
>>”Ci archeolodzy nie są jakimiś mentorami którzy wszystko wiedzą”
A skąd Wy (rekonstruktorzy) wiecie cokolwiek, jeśli nie od archeologów?
>>”niektóre stroje są mniej okazałe i przez to brane za jakieś podrobione, wkońcu nie wyglądają tak jak te najlepsze! Przeszywanica jest tak samo historyczna jak kolczuga i lamelka”
Uwierz mi, że potrafię rozpoznać, co jest historyczne, a co nie. Na rekonstruktorskich forach czytywałem już wielkie dyskusje, czy pancerz lamelkowy jest w porządku, czy też nie, ale już dyskusji nad elementami stroju nie dostrzegłem. Tymczasem wielu „wojów” biega poobwieszanych rozmaitymi ozdobami, z pasami nabijanymi aplikacjami, mają po kilka fibul, szklane paciorki, czy srebrne figurki Światowita wolińskiego (którego oryginał był drewniany i bynajmniej nie był ozdobą noszoną do stroju). My na całym przeciętnym wczesnośredniowiecznym cmentarzysku nie znajdujemy tylu srebrnych i brązowych ozdób, co na jednym „rekonstruktorze”. Problemem nie są zbyt mało okazałe stroje, a wręcz przeciwnie – czasami można odnieść wrażenie, że są tam sami jarlowie, komesi i książęta.
Tarcze ze sklejki to małe piwo. My z całej Polski nie mamy na dobrą sprawę żadnego wczesnośredniowiecznego umba, które u rekonstruktorów są powszechne. U żadnego z wojów nie widziałem najpowszechniejszego wczesnośredniowiecznego miecza (tzw. typu alfa). Te zaś które są, mają często nieprawidłowe proporcje. Podobnych szczegółów można dopatrzeć się bardzo wiele. Można powiedzieć, że to pierdoły, ale czy wy rzeczywiście rekonstruujecie przeszłość, czy po prostu tworzycie własną jej wersję? No i do kogo chcecie się zwracać po wiedzę o tej przeszłości, którą chcecie rekonstruować, jak nie do fachowców, t.j. archeologów, historyków i bronioznawców?
Fajnie, że to robicie. Spora część „rekonstruktorów” to prawdziwi fachowcy. Zresztą nie mało wśród nich archeologów (zwłaszcza wśród osób rekonstruujących dawne rzemiosła). Jest jednak spora grupa, która powinna mimo wszystko nadal troszkę się dokształcać…
Oj, może źle się wysłowiłem, chodzi mi o to że nie można wielu rzeczy z góry przekreślać bo nie wiadomo czy były powszechne tak jak m.in, lamelka którą gdzieś znaleziono ale tylko jeden egzemplarz. Chodzi mi o to że akurat Ci archeolodzy którzy mogliby być w Wolinie nie muszą mieć takiego samego zdania co do uzbrojenia więc wyłonić kogoś najlepszego nie dałoby się 😛 Miecze których się używa często są typu wikińskiego choć nie wszyscy je wtedy odtwarzali. Głównie chodzi pewnie o ich dostępność. Ja akurat nie mam tego problemu bo odtwarzam chąśnika czyli krótko mówiąc Słowiańskiego wikinga 🙂 Taka prawda że jeśli wszyscy opierali się tylko na wykopkach to na festiwalach mielibyśmy wojny klonów 😀 Niestety często początkujący wojowie popełniają błędy (nosal przy szyszaku wielkopolskim chociażby) jednak u większości początku są trudne. Wg. mnie na tle innych krajów wypadamy baaardzo dobrze, nie zdarzają się plastikowe ochraniacze jak to bywa na wschodzie a większość błędów to tylko lekkie odbiegnięcie od wykopaliska a nie zupełnie własna inwencja 🙂 Dzięki takim forom jak freha.pl (jeśli reklama jest niezbyt mile widzana to usunąć!) wielu ludzi może wszystko przedyskutować i wspólnie się naradzać. Szkoda jednak że niektórzy na fali zakupów kupują wszystko co jest fajne i ma dobrą nazwę typu „Hełm wikinga!” (który tak naprawdę jest żebrowy z okularem :-D).
Pozdrawiam!
A właśnie, zapomniałem wczoraj o jednej kwestii.
Często z wykopalisk mamy po 2-3 hełmy na cały region i tu zaczynają się schody. Czy ktoś odtwarzający słowianina z Krainy A (nazwa oczywiście przykładowa :P) nie może zastosować np. hełmu słowianina z krainy sąsiedniej? Mam tu oczywiście na myśli regiony w kraju a nie na przykład rusi i wielkopolski 😛
Hmm, bardzo słuszne uwagi Autora tego bloga oraz P. Krzysztofa. Niestety światek „rekonstrukcji” wygląda tak jak wygląda. To na co zwróciliście uwagę to niestety dopiero czubek góry lodowej. Nie ma specjalnie nadziei na poprawę (albo ja już ją straciłem ;).
Niestety wbrew opinii P. Gunthera archeolodzy i historycy bardzo niewiele wnoszą do odtwórstwa, piszę tu oczywiście o osobach zabierających się za tą zabawę a nie o naukowcach dostarczającym nam pożywkę (bo to oczywista oczywistość, że bez nich nas by nie było). Osób dobrze robiących to co robią jest w kraju (i na świecie) na palcach do policzenia i są to wszystko (lub też w zasadniczej większości) zapaleńcy, amatorzy. Oczywiście mowa tu o szeroko pojętym wczesnym średniowieczu, innych epok nie śledzę.
Ad. bitki – racja jest gdzieś pośrodku. Ani to co jest, ani proponowane konkurencje przez P. Krzysztofa nie oddadzą tego co umiał, czuł, musiał działać wojownik. Tzw. „subkulturowe ustawki kostiumowe” pozwalają przez chwilę poczuć klimat, mogą Panowie uwierzyć lub nie, ale miejscami sporo adrenaliny się wydziela 🙂 Oczywiście to prawdziwej bitki to jeszcze daleko, ale krojenie półtusz też nie przybliży nas do tematu.
Chciałbym polecić jakąś pomniejszą imprezę, gdzie jest inaczej, ale takowych nie ma (lub też są prywatne i zamknięte).
Tak czy siak pozdrawiam 🙂