Okazuje się, że internetowe niebezpieczeństwa czyhają na nas wszędzie. Sieć pełna jest niebezpiecznych pułapek – zwodniczych stron, wirusów, backdoorów i trojanów, gangów pishingujących złoczyńców. Oto jeden z przykładów:
Wszystko zaczęło się od niewinnego poszukiwania w sieci materiału ilustracyjnego:
Chęć sprawdzenia co się kryje pod jednym z obrazków spowodowała automatyczne sprowadzenie Firefoksa do paska zadań i pojawienie się komunikatu:
I tutaj mamy problem – platforma systemową z której prowadziłem poszukiwania sieci był Linux (no dobra – specjalnie dla fanatyków: GNU/Linux), a dokładniej Mandriva. W tym systemie oczywiście nie mam programu Windows Security. Po kliknięciu „ok” (lub wyłączeniu okienka – efekt ten sam), główne okno przeglądarki powiększyło się by pokazać proces „skanowania” systemu:
Był on na tyle szybki, bym nie zdążył zrobić zrzutu, ale zaraz po nim pojawiło się okno powyżej. Okazało się, że w moim systemie „wykryto” kilkanaście wirusów. Przeglądarka automatycznie zaproponowała pobieranie programu, który rzekomo miał całą sytuację naprawić.
A teraz przyjrzyjmy się całej sytuacji krytycznie:
1. Zwróćcie uwagę na okno alertu Windows Security. Problemem jest nie tylko to, że takiego programu nie mam na Mandrivie. To po prostu okno Firefoksa (o czym świadczy niewielka ikonka na panelu okna, w lewym górnym rogu).
2. Okno skanowania wykonano dokładnie na wzór okien Windows Explorera z MS Windows XP. W Mandrivie ich odpowiednik to Dolphin z KDE 4 – wygląda zupełnie inaczej.
3. Rzekomo wykryte wirusy znajdują się na dysku C. Na moim komputerze mam utworzone cztery partycje, które w Mandrivie mają zupełnie inne (uniksowe) oznaczenia.
4. Sygnatury wirusów wskazują, że są to (o ile w ogóle takowe gdziekolwiek istnieją) programy opracowane na platformę Windows. Dla Linuksa zupełnie niegroźne.
5. Rzekomy program naprawczy system zaproponował mi uruchomić w środowisku Wine – (nie) emulatorze Windows na systemy uniksopodobne.
6. Całość to oczywiście odpowiednio spreparowana strona internetowa – pułapka założona w sieci, by przekonać internautów do instalowania niebezpiecznego oprogramowania.
Oczywiście w linuksie byłem cały czas zupełnie bezpieczny. Ale wyobraźmy sobie niedoświadczonego i nie zachowującego czujności użytkownika starszych wersji Windows (prawdopodobnie użytkownicy Visty i Seven nie dali by się nabrać z uwagi na różnice w wyglądzie dekoracji okien i Exploratora). Być może pobrałby i uruchomił proponowany program zabezpieczający i w ten sposób zainstalowałby u siebie na komputerze niebezpieczne oprogramowanie (szpiegujące zapewne).
Wniosek: do wyszukiwania, odwiedzania stron potencjalnie niebezpiecznych, surfowania po sieci warto używać linuksa. Tutaj nawet nie chodzi o to, że sam system jest inaczej zaprojektowany co daje generalnie większe bezpieczeństwo niż w Windows, ale jest po prostu nadal mniej popularny, a więc nie jest obiektem zainteresowania internetowych złoczyńców. Można sobie takiego linuksa zainstalować jako drugi system, lub jako maszynę wirtualną, pod jakimś VirtualBoksem i możemy czuć się bezpieczniej.
A o tym, że szperanie po sieci może być przydatne nie muszę nikogo przekonywać. Ot zupełnie niechcący trafiłem na bloga Guya Halsalla – znanego historyka zajmującego się okresem wędrówek ludów, którego książkę właśnie czytam (Warfare and Society in the Barbarian West 450-900)…
To chyba jakaś większa akcja bo ja w bardzo podobnym terminie miałem identyczną przygodę (również podczas szukania grafik w google).
Ale to mi nie straszne, Ubuntu 10.10 i wirusy mogą się bujać :p