Wakacje świąteczne spędziłem nad Biebrzą, zaraz obok parku narodowego, na Podlasiu moim ukochanym. Krainie pachnącej kartaczami i babką ziemniaczaną, lasem i łosiem… (choć jak twierdzi moja żona łosie też pachną lasem – ja nie wiem, bo miałem katar). W każdym razie było nas tam kilka osób, w tym trzech nawiedzonych, którzy postanowili ustrzelić łosia. Fotograficznie. Były więc wielokilometrowe wyprawy po lasach, bagnach i niekończących się łąkach. Wszystko na próżno. No prawie – bo z braku łosi fotografowaliśmy co się dało. Oto próbka tej jazdy:
las o poranku
pajęczyna w mroźnej szacie
mroźna szata jest fascynująca zarówno, gdy skrywa zwykły płot
jak i bagienne trawy
mrozowe gwiazdy
z braku łosi fotografowaliśmy wszystko
wszystko – nawet pusty las
i wszechobecne pastuchy… elektryczne
były dzięcioły
i jakieś inne ptaszki 🙂
i tak aż do zachodu słońca
Nawet raz w lesie zdybaliśmy łosia, a właściwie klępę. Nim uruchomiliśmy aparaty fotograficzne, dała dyla. Upewniło nas to jednak, że łosie istnieją, nie są jedynie legendą jak gryfy, czy syreny.
musiały wystarczyć nam gęsi…
ciąg dalszy nastąpi