Dopiero (?) teraz znalazłem czas by ściągnąć i zainstalować sobie najnowszą Mandrivę 2008.1 Spring. Różnych wersji Mandrivy używam od 2005 roku i do tej pory ta dystrybucja całkowicie mnie zadowalała, choć po drodze wypróbowałem kilka innych „linuksów” (openSuSE, Ubuntu, Kubuntu, KateOS, gOS). Niektóre zagościły u mnie nawet nieco dłużej, jak choćby Ubuntu, które „zmuszony” byłem używać gdy okazało się, że Mandriva 2008.0 zawiesza się na moim laptopie. Na komputerze stacjonarnym działała bez zarzutu, a na przenośnym postanowiła się zawieszać (mimo, że na tym samym sprzęcie wersja 2007.1 chodziła bezawaryjnie). Niestety, do Ubuntu przyzwyczaić się nie mogłem – kilka rozwiązań strasznie mnie tam irytowało. Co więcej nie mogłem na nim zainstalować mojego skanera (który pod Mandrivą działał). Pewnie prędzej czy później by się to udało, ale nie znalazłem czasu na poszukiwania na forach internetowych. Z niecierpliwością więc czekałem na nową Mandrivę.
Ostatnio dość obszerną jej recenzję zaprezentował serwis idg. Ja recenzował nie będę, opiszę jedynie kilka impresji z pierwszych dni użytkowania…
W instalatorze Mandrivy zaszły dość nieznaczne zmiany, pozwalające na odpowiednio wcześniejsze dodanie dodatkowych źródeł pakietów. To pozytywna zmiana, choć i tak instalator Mandrivy od dawna może być uznawany za modelowy. Przy instalacji system rozpoznał doskonale istniejącą partycję i konto użytkownika, a więc nie straciłem żadnych ustawień z poprzedniej instalacji. Piszę o tej pozornie oczywistej sprawie dlatego, że poprzedni mój system (Ubuntu) nie chciał obsłużyć partycji /home po Mandrivie 2008.0 i konieczne okazało się jej sformatowanie (oczywiście WSZYSTKO da się ominąć, problem w tym czy warto poświęcać cały tydzień na poszukiwanie rozwiązania… ja poświęciłem AŻ jeden dzień). Tak więc po zakończonej instalacji przywitał mnie taki mniej więcej domyślny pulpit Springa (w wersji Power Pack):
Trzeba przyznać, że zarówno tapetki, jak i splashe oraz wygaszacze ekranu w Mandrivie są na prawdę ładne. Szkoda, że nie zdecydowano się wymienić domyślnych ikon KDE. W każdym razie wygląd to nie jedyna fajna rzecz w Springu. W systemie jest kilka usprawnień, w stosunku do poprzednich wersji, o których można sobie poczytać tutaj – nie będę więc tego powtarzał. Warto w tym miejscu wspomnieć o zmianach w urpmi (managerze pakietów oprogramowania) i draku (graficznym konfiguratorze) z nim związanym. Ustawianie repozytoriów pakietów jest teraz działaniem banalnie prostym. Co ciekawe, w wersji One, repozytoria są ponoć ustawione out of box! Minusem nowego rozwiązania jest jedynie to, że pliki xml z informacjami o pakiecie system dość długo ciągnie z serwera; przynajmniej konfiguracja urpmi trwa krócej.
A tak wygląda konfiguracja repozytoriów z easy urpmi (pełna automatyzacja, za pośrednictwem przeglądarki internetowej):
To rzeczywiście działa. Niestety repozytoria PLF musiałem edytować ręcznie, bo to co proponował mi automatycznie system miało jakiś feler, stojący raczej po stronie serwera, niż mojego systemu.
Mając skonfigurowane urpmi mogłem zaktualizować system i dociągnąć dodatkowe oprogramowanie (parę rzeczy zbędnych wywalić). Oczywiście przyda się qGIS, GRASS (w celach edukacyjnych), qCAD, Thunderbird z Ligthtning (czyli kalendarzem opartym o Sunbird); inne przydatne programy (GIMP, digiKam, OpenOffice) mamy out of box, jeszcze inne (LightZone, openJump, Stratify) działają spod javy lub wine, i są uruchamiane na koncie użytkownika, więc zostały po starszej instalacji.
Oprogramowanie to nie wszystko. Fajnie jak narzędzie pracy wygląda ładnie. Tutaj przydaje się Compiz Fusion. Uruchomiłem wszystkie te wodotryski ręcznie edytując xorg.conf i /etc/sysconfig/compositing-wm (przepis tutaj). Mandriva ma odpowiedni kreator graficzny, ale w starszych wersjach nie zawsze działał on tak jak trzeba. Na wszelki wypadek wolałem nie ryzykować i popracować w mc… Oto rezultat tych działań:
visto-podobny efekt tasowania okienek…
maco-podobny efekt eksponowania wszystkich otwartych okien…
i całkiem oryginalny, linuksowy efekt expose – prezentuje wszystkie pulpity i umożliwia przenoszenie okien pomiędzy nimi.
Oprócz compiza koniecznie trzeba było zmienić ikony (wypróbowałem styl oxygen z KDE4, ale zastosowany na KDE3.5), dograć superkarambę (motywy Aero AIO i Liquid Weather) oraz kooldock dla szybkiego uruchamiania najczęściej używanych programów. Tapety zostawiłem na razie oryginalne, choć pewnie wkrótce pojawi się tu jakaś nowość. Efekt:
Mam więc w pełni użyteczny i do tego estetyczny system z zestawem oprogramowania do pracy i rozrywki. Szkoda tylko, że aby grać w Wiedźmina muszę przełączać się na Windows…
P.S. Za KDE4 się nie zabieram. Nie mam czasu na zabawę i czekam do wersji 4.1.